Moja Politechnika już na zawsze

04-12-2020

Praca dr inż. arch. Elżbiety Muszyńskiej z Wydziału Budownictwa, Architektury i Inżynierii Środowiska uzyskała wyróżnienie w konkursie na esej "Moja Politechnika".

To nie Politechnika jest moja, a raczej ja do niej należę, nieprzerwanie od ponad pół wieku, dokładnie 53 lata. Związałam się z nią na dobre i na złe, zaraz po dyplomie na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej.

W tym czasie, gdy przygotowywałam w Warszawie pracę magisterską, na ten sam wydział przyjeżdżał z Łodzi na studia podyplomowe i bronił pracy doktorskiej Jerzy Samujłło, późniejszy twórca kierunku architektury Politechniki Łódzkiej. Zaraził mnie swoją żarliwością w dążeniu do realizacji marzenia o kształceniu architektów w Łodzi. Oczarował wizją współpracy, a przynajmniej kibicowania w staraniach, które po kilku latach niełatwej, jak się później okazało, batalii, zostało uwieńczone sukcesem – przyjęciem w 1973 roku pierwszych studentów architektury, a w 1976 roku powstaniem Instytutu Architektury i Urbanistyki.

Magia willi Reinholda Richtera

Wracam jednak do wspomnień, gdy w 1967 roku wróciłam po studiach do Łodzi i podjęłam decyzję o pracy w Politechnice Łódzkiej z jeszcze jednego, raczej metafizycznego niż realnego powodu. Była to magia Pałacyku, zabytkowej willi Reinholda Richtera u zbiegu ulic Wólczańskiej i Skorupki, wtedy siedziby Wydziału Budownictwa, potem Rektoratu, dziś pięknie odrestaurowanej po pożarze. Ten bajkowy Pałacyk, otoczony parkiem słynącym z pokrywających trawniki, niebiesko kwitnących cebuliczek, był moją dziecięcą fascynacją. Wiązał się z corocznym rytuałem, gdy w Wielką Sobotę, po poświęceniu koszyczka w Katedrze, przechodziliśmy obok Pałacyku na świąteczną kolację do przyjaciół rodziców mieszkających przy ul. Wólczańskiej. Ogarniało mnie wtedy dziwne wrażenie – przeczucie, że będzie to ważne miejsce w moim życiu.

„Ten bajkowy Pałacyk był moją dziecięcą fascynacją” - pisze autorka wspomnień dr inż. arch. Elżbieta Muszyńska „Ten bajkowy Pałacyk był moją dziecięcą fascynacją” - pisze autorka wspomnień dr inż. arch. Elżbieta Muszyńska

foto: Jan Szabela

Profesor Władysław Kuczyński, prawdziwy przyjaciel i opiekun

I oto 1 kwietnia 1967 roku tu właśnie, w narożnym, północno zachodnim pokoju na pierwszym piętrze, zaczynam pracę jako stażystka, a od października pracownik naukowo-dydaktyczny Wydziału Budownictwa.

To tutaj co dzień zaglądała cudowna Stasia Małecka, pytając czy pamiętałam o drugim śniadaniu. Była dobrym duchem Pałacyku, pełniąc wiele ról: woźnej, sprzątaczki, serdecznej opiekunki studentów i oddanej gospodyni dziekana, profesora Władysława Kuczyńskiego. Krążyło o niej wiele anegdot. Zapamiętałam jedną: do gabinetu dziekana pod jego nieobecność zagląda ktoś potrzebujący pomocy pani Stasi, na co ona ze zniecierpliwieniem: „chwilę, teraz prasuję gacie Pana Dziekana”. Jej oddanie i szacunek dla profesora Kuczyńskiego były w pełni uzasadnione. Był on twórcą Wydziału Budownictwa i jego pierwszym dziekanem od 1956 roku, wielkim autorytetem cieszącym się uznaniem w całym kraju. Był też prawdziwym przyjacielem, opiekunem i ulubieńcem studentów. Gdy w lipcu, w czwartym miesiącu mojej pracy, a co dzień pilnie zjawiałam się samotnie wykonując jakieś niezbyt ważne zadania, profesor zajrzał do mnie i spytał: „dziecko, co ty tu robisz, przecież są wakacje?” odpowiedziałam na to: „nie mam urlopu i porządkuję prace studentów”. A profesor: „natychmiast na wakacje, to rozkaz dziekana”.

Rok 1968

Wkrótce nadszedł rok 1968, a z nim historyczne wydarzenia marcowe, gdy po zawieszeniu przez komunistyczne władze „Dziadów” z powodu żywej reakcji publiczności na aluzje do ówczesnej sytuacji, rozpoczęły się studenckie demonstracje w całym kraju. Profesor Kuczyński stanął wówczas w obronie represjonowanych studentów. Nie zapomnę dnia, gdy pracowałam cichutko w jednym kącie pokoju, a w drugim kącie, zwanym wypoczynkowym odbywało się coś w rodzaju zebrania trójki wydziałowych działaczy PZPR. Panowie, zupełnie ignorując moją obecność, ostro potępiali zachowanie dziekana. Nie wytrzymałam. Wstałam i wypaliłam: „proszę przy mnie nie obrażać profesora, bo tu nikt mu do pięt nie dorasta”. Po czym wyszłam nie dbając o to, czy nadal będę pracować na wydziale.

Miałam zresztą poważniejsze problemy. Mój brat, wtedy student Wydziału Elektrycznego, należał do grupy aktywnie uczestniczącej w łódzkich wydarzeniach. W naszym mieszkaniu odbywały się spotkania i narady, a ja sama też nie pozostawałam obojętna. O świcie 18 kwietnia, jednocześnie do ośmiu łódzkich mieszkań wtargnęło po kilku panów z milicji i służby bezpieczeństwa. Wyciągnięto z łóżek brata i mnie, ku przerażeniu naszych rodziców i osłupieniu nocującego u nas kolegi, studenta ze Szwecji, zresztą zwolennika ustroju komunistycznego, co zdecydowanie przeszło mu po tej przygodzie. Panowie byli w kłopocie i musieli sprowadzić tłumacza.

Przedtem jednak wywieziono nas na komisariat na Sienkiewicza na całodniowe przesłuchanie, po którym rozwieziono nas do różnych aresztów na następne 36 godzin. W trakcie przesłuchania dowiedziałam się, jak bardzo SB przeceniało mój udział w wydarzeniach, uważając mnie za łączniczkę między środowiskiem łódzkim i warszawskim. Okazało się, że nasz telefon był na podsłuchu, a ja miałam „anioła stróża”, śledzącego mnie podczas wyjazdów do Warszawy. A jeździłam często, odwiedzając Wydział Architektury w związku z doktoratem, a także licznych znajomych na Uniwersytecie i w kilku akademikach. Oczywiście rozmawialiśmy o ówczesnej sytuacji i staliśmy po wiadomej stronie, nie byłam jednak żadną emisariuszką.

Praca w nowo powstałym IAiU

Po tym wszystkim, mimo uzasadnionych obaw, nie doznałam żadnych przykrości ze strony uczelni, oprócz opóźnienia o rok awansu na starszego asystenta. Jednak, gdy po powstaniu Instytutu Architektury i Urbanistyki zostałam zastępcą dyrektora do spraw studenckich, choć nie uległam namowom przystąpienia do partii, miałam wrażenie, że jestem pilnie obserwowana. Zapraszałam na wykłady profesorów i wybitnych, bywałych w świecie architektów, co wymagało sporo zachodu. Uważałam to za korzystne dla studentów poszerzanie horyzontów. Tymczasem wezwano mnie „na dywanik” do dziekanatu i pouczono, że źle robię zapraszając „osoby, które zatruwają umysły studentów, wychwalając kapitalizm”. Niebotycznie mnie to zadziwiło, rozśmieszyło i niezbyt zabolało.

Niezapomniane wydarzenia

Minione pół wieku to o wiele więcej niezapomnianych wydarzeń.

Zimą 1981 wybuchł strajk studencki, który w porównaniu z 1968 rokiem, gdy panował nastrój powagi, niepewności i zagrożenia, pozostał w mojej pamięci raczej jako rodzaj imprezy integracyjnej i pikniku: sale wykładowe zamienione na sypialnie, a w patio śniegowy posąg ministra Górskiego w pozie oranta klęczącego z dłońmi złożonymi do modlitwy.

W czerwcu 1981 nastąpiło uroczyste otwarcie budynku Instytutu Architektury i Urbanistyki, którego niestety nie doczekał zmarły dwa miesiące wcześniej Jerzy Samujłło, twórca i dyrektor Instytutu.

Czas mija nieubłaganie

W 1990 roku nadano tytuł doktora honoris causa Profesorowi Władysławowi Kuczyńskiemu, usuniętemu po wydarzeniach 1968 roku i wreszcie, po latach docenionemu.

Następne dziesięciolecia to ciągły rozwój kierunku architektury. Coraz więcej absolwentów i pracowników, i tylko studenci coraz młodsi: kiedyś byli niemal w moim wieku, potem w wieku moich dzieci, teraz w wielu mego wnuka, też studenta Politechniki Łódzkiej. Mojej Politechniki.