Drapieżna nauka

27-02-2017

Od lat słyszymy takie nazwy jak „drapieżni wydawcy” (predatory publishers), „drapieżne czasopisma” (predatory journals) i „drapieżne konferencje” (predatory conferences) – i niestety są to określenia coraz bardziej nasilających się zjawisk w świecie nauki.

Autorzy tych pseudonaukowych tworów żerują głównie na doktorantach i młodych naukowcach, obiecując szybkie publikacje w czasopismach o wysokim wskaźniku Impact Factor. Po co? Podobnie jak w innych formach cyberprzestępczości, przede wszystkim w celu wyłudzenia pieniędzy.

Spamowanie skrzynek mailowych, fałszywe strony internetowe, kradzieże tożsamości, ale przede wszystkim wyłudzanie pieniędzy – zjawiska, z którymi mamy do czynienia na co dzień surfując po sieci, mają też swoje odzwierciedlenie w „akademickiej” stronie internetu. Tutaj cyberprzestępcze działania wykorzystują presję związaną z publish or perish – naukowcy, aby przetrwać w świecie nauki, muszą publikować w czasopismach międzynarodowych i o wysokim prestiżu (Impact Factor). Pod takie właśnie podszywają się oszuści, obiecując nierealnie szybki termin publikacji w czasopiśmie naukowym.

Finansowanie publikacji 

Ruch Open Access (OA), postulujący bezpłatny dla każdego dostęp do wyników naukowych, wprowadził model finansowania publikacji, który próbują wykorzystać dla własnych korzyści drapieżni wydawcy. O ile w „zamkniętych” czasopismach, za którymi stoją prestiżowe, międzynarodowe wydawnictwa (np. Elsevier), finansowanie realizowane jest głównie przez subskrypcje opłacane przez biblioteki uniwersyteckie, to w modelu OA koszty opublikowania tekstu zostają przerzucone na autora publikacji, który raczej nie wykłada pieniędzy z własnego portfela, lecz z funduszy grantowych lub uczelnianych. I na tym właśnie żerują drapieżni wydawcy, wyszukując w sieci profile naukowców i spamując ich skrzynki mailowe ofertami publikowania w rzekomo prestiżowych czasopismach.

Problemem jest rozpoznanie drapieżnego czasopisma i wydawcy – łatwo o pomyłkę z prawdziwym wydawcą, który bierze udział w ruchu Open Access, ale na razie nie zyskał jeszcze większej rozpoznawalności. Nie bez powodu działania drapieżnych wydawców nazywa się wynaturzoną formą otwartego dostępu. Jeśli naszym celem jest publikowanie w czasopiśmie OA, warto uprzednio sprawdzić, czy tytuł znajduje się w katalogu Directory of Open Access Journals, a wydawca należy do Open Access Scholarly Publishers Association.

Nie ma jednej definicji drapieżnego czasopisma, niemniej chodzi o takie, które z pewnością nie spełnia standardów i oczekiwań spodziewanych po prestiżowym czasopiśmie naukowym. Jego głównym celem jest zarobienie pieniędzy. Typowy dla prawdziwych czasopism naukowych proces recenzyjno-edycyjny jest tutaj praktycznie pominięty, dlatego teksty mogą być błyskawicznie publikowane, jednak ich jakość jest co najmniej dyskusyjna (nie wspominając o reputacji naukowca, który nieopatrznie opublikuje tekst w takim pseudoczasopiśmie).

Dodajmy do tego kwestię praw autorskich - podczas przekazywania publikacji do drapieżnego lub fałszywego czasopisma autor podpisuje także umowę o przekazaniu majątkowych praw autorskich. Publikacja w trefnym tytule jest de facto publikacją i trudno się z takiej umowy wycofać, co zamyka drogę, by ten sam tekst opublikować jeszcze raz w jakimś poważnym tytule. W umowach najprawdopodobniej natkniemy się na konieczność zadeklarowania, że nadsyłane teksty nie były jeszcze nigdzie opublikowane…

Jak rozpoznać drapieżne czasopisma? 

  • Głównym wyznacznikiem jest intensywny mailing, spamowanie skrzynek wybranych ofiar z zaproszeniami do publikowania w kolejnych numerach
  • Obiecywanie błyskawicznego procesu recenzowania (który oczywiście jest fikcją) i publikacji
  • Wskazywanie na wskaźnik Impact Factor (którego oczywiście czasopismo nie ma), albo podawanie innych, niezweryfikowanych wskaźników typu „Unofficial Impact factor” czy „Prognostic IF”
  • Twierdzenie, że publikacje są indeksowane w poważnych, naukowych bazach danych, takich jak Medline czy PubMed
  • Brak szczegółowych, „akademickich” danych o redaktorach, edytorach, korektorach, radzie programowej itp., choćby takich jak afiliacja
  • Bezprawne wykorzystywanie nazwisk i afiliacji naukowców
  • Relatywnie niskie opłaty Article Processing Charges – o ile w najbardziej prestiżowych tytułach taka opłata może wynosić nawet 3500 dolarów, w drapieżnych czasopismach wymagane jest wniesienie opłaty w wysokości np. kilkuset dolarów
  • Wysokie opłaty za publikację są zatajane – po akceptacji i publikacji tekstu autor dostaje fakturę na potężne kwoty za nieistniejące usługi.
  • Drapieżni wydawcy często podają amerykańskie, brytyjskie, kanadyjskie lub australijskie adresy swoich siedzib, gdy w istocie pochodzą z takich krajów jak Pakistan, Indie lub Nigeria. 

Rozszerzeniem działalności drapieżnych wydawców są tzw. drapieżne konferencje, firmowane nazwiskami naukowców (bez ich zgody) w roli organizatorów lub prelegentów. Poziom naukowy tych wydarzeń jest dyskusyjny – liczy się jedynie zgarnięcie opłat rejestracyjnych i pokonferencyjnych.

Kradzieże tożsamości 

Kolejnym zjawiskiem są fałszywe strony internetowe czasopism, na których skopiowane są wszelkie elementy realnych witryn, adresy, dane wydawnicze, a także układ i szata graficzna. Mamy do czynienia z przykładem kradzieży tożsamości tzw. hijacked journal. Przestępcy zmieniają bowiem numery telefonów i maili, konta bankowego, inna jest również domena internetowa, może wystąpić też różnica w profilu czasopisma i częstotliwości jego wydawania w porównaniu z czasopismem oryginalnym. Za nadsyłane teksty żądają wcześniejszej zapłaty, po otrzymaniu pieniędzy kontakt się urywa, a tekst nie jest publikowany. Ewentualnie może pojawić się na stronie fałszywego czasopisma, ale de facto nie ma wtedy żadnej wartości w świecie akademickim (ale reputacja badacza – i stojącej za nim instytucji – może ucierpieć.)

Walka z wiatrakami? 

Rozpoznanie czasopism, które odpowiadają charakterystyce drapieżnych, a także tych, które dopuściły się kradzieży tożsamości, jest zazwyczaj trudne.

Od lat niezwykłą pomocą służył wszystkim naukowcom blog Scholarly Open Access (scholaryoa.com) amerykańskiego bibliotekarza Jeffreya Bealla (który stworzył pojęcie predatory journal i predatory publisher). Niestety z początkiem 2017 r. stronę zamknięto, a Uniwersytet Kolorado w Denver ogłosił, że decyzję taką podjął sam Beall. Podobno stały za tym względy prawne i polityczne, mniej oficjalnie plotkowało się też o szantażu i groźbach. Na stronie znajdowała się, tworzona od 2011 r. lista potencjalnych, możliwych i prawdopodobnych drapieżnych wydawców (nazywana Listą Bealla), a także lista czasopism, które podpadały pod definicję „drapieżnych” periodyków. W ostatnich latach ich liczba zwiększyła się drastycznie - od 18 drapieżnych wydawców w 2011 r. do 1155 wydawców w 2017 r., tak samo jak liczba drapieżnych czasopism - z 126 w 2013 r.  do 1294 czasopism w 2017 r. Beall zliczał też tzw. ukradzione czasopisma – do 2017 roku ujawnił ich łącznie 115. Obecnie brak jest podobnego narzędzia w sieci, możemy co najwyżej znaleźć kopie baz z serwisu scholaryoa.com w sieci.

Publikacje z drapieżnych i fałszywych czasopism nie są wykazywane w popularnych, naukowych bazach danych (np. PubMed czy Web of Science), nie znajdziemy ich poprzez standardowe wyszukiwanie, a idee czy wyniki badań w nich zawarte nie mają szans, aby rozpowszechnić się w środowisku naukowym – i poza nim, dlatego warto zwracać uwagę na działania quasi-wydawców i nie reagować na zaproszenia do publikowania w quasi-czasopismach. Tutaj bilans zysków i strat nie będzie z korzyścią dla nauki.